Andrzej S. Nartowski
Źródło: Gazeta Bankowa, dn. 21.02.2005 r.
Reformował. Zarażał Entuzjazmem. Inspirował. Krzewił Dobrą Praktykę. Siewcy Zabrakło, Ale Plon Już Wschodzi.
Wzbierający na znaczeniu i wpływach polski ruch na rzecz corporate governance jest w znacznej mierze zasługą nieodżałowanego dr. Krzysztofa Lisa. Już w latach dziewięćdziesiątych zapoczątkował on cykl wartościowych konferencji problemowych (najbliższa, Corporate Governance XIX, odbędzie się w Warszawie 2-3 marca), dobrze służących zbliżeniu teoretyków, praktyków ze spółek z instytucjami rynku kapitałowego. Organizował warsztaty dla członków organów spółek; Skupił wokół siebie zapaleńców, którzy wypracowali dla polskiego rynku kapitałowego zbiór zasad dobrej praktyki, należycie odzwierciedlający jego specyfikę i tożsamość. Stworzył Polski Instytut Dyrektorów. To tylko niektóre z dokonań twórcy kipiącego pomysłami, energią, rozmąciłem w działaniu, zjednującego poparcie dla dobrych inicjatyw.
Na kilku „wschodzących rynkach” po prostu skopiowano rozwiązania przejęte z Zachodu. Organizacje międzynarodowe przysłały specjalistów, którzy oświecali ciemny lud. Pobieżnie tłumaczono zasady dobrych praktyk. Odfajkowano sprawę. W Polsce było inaczej. Ruch na rzecz corporate governance rodził się oddolnie, samoistnie, skupiając wiele najtęższych umysłów rynku kapitałowego. Fermentowi intelektualnemu, który udało się twórczo pobudzić, zaczyn dawał właśnie Krzysztof Lis. I nieustannie dążył, by nie tylko dyskutować – także działać.
Miał przy tym skłonność do mnożenia bytów. Z zasłużonej fundacji rozwoju rynku kapitałowego (itd.) wyłonił Instytut Rozwoju Biznesu, na jego podstawie zorganizował wspomniany Instytut Dyrektorów. Do zredagowanych przez zespoły specjalistów zasad dobrej praktyki dokleił z czasem Komitet Dobrych Praktyk, Radę Dobrych Praktyk, coś tam jeszcze. Lecz wszystkie sznurki skupiał w swoim ręku. Nawet współpracownicy nie mogli się czasem połapać, jaka jest natura powiązań zachodzących w tym gąszczu instytucji. Nie wszystkie inicjatywy owocowały. Pamiętam, jak przed laty dr Lis powołał mnie w poczet Akademii Prawa Spółek. Aczkolwiek akademia nie podjęła żadnej działalności, fakt jej istnienia był reklamowany ogłoszeniami w dziennikach. Co nie znaczy wcale, że pan Krzysztof otaczał się fasadami. Było tak: rzucał pomysł, najczęściej znakomity, jego realizację powierzał współpracownikom, łapał teczkę, pędził na spotkanie, wracał z kolejnym pomysłem…
Ostatnim przedsięwzięciem, nad którym żarliwie pracował, było ustanowienie korpusu profesjonalnych członków rad nadzorczych. Przesłanie tej idei było następujące: do rad w Polsce powołuje się partyjnych stronników lub szwagrów, bo niby skąd wziąć fachowców? Krzysztof Lis wiedział, że jest na polskim rynku wielu doświadczonych specjalistów i można wykształcić kolejnych, przede wszystkim dla potrzeb inwestorów instytucjonalnych, funduszy emerytalnych i inwestycyjnych, a w planach dalekosiężnych – także dla skarbu państwa. W dyskusjach często też wracał do pomysłu audytowania spółek pod kątem corporate governance. Fantazjowałem wtedy, że będziemy, na wzór certyfikatów ISO, wydawać świadectwa LISO. Bawił się tym powiedzeniem, podobnie jak rozumowaniem, że nasze zasady dobrej praktyki są dobre, bo są nasze.
Kiedy gdański Instytut Badań nad Gospodarką Rynkową podjął własny program prac nad tzw. kodeksem corporate governance, Krzysztof Lis z jednej strony obśmiewał tę inicjatywę w satyrze rozsyłanej zaprzyjaźnionym osobom, a z drugiej – krytykował ją publicznie. Z częstych rozmów na ten temat wysnułem wniosek, że min. Lis za szczególną wartość polskiego ruchu na rzecz corporate governance uważał jego jedność. Nie chodziło o jedność poglądów: miał wszak wysoki wskaźnik tolerancji dla opinii odmiennych, krytycznych – a o jedność nurtu, w którym owe poglądy się kłębią. Gorszył się działalnością „odszczepieńców”, a nie gorszył moją opinią, że gdańskie dzieło wcale nie jest złe, a kilka jego rozwiązań nawet przewyższa nasze…
Pan Krzysztof wiedział, że corporate governance to nie stan, ale proces, którego cele będą w miarę potrzeb modyfikowane, ale doskonałości osiągnąć się przecież nie uda. Dorobek, jaki zostawił, to nie tylko wartościowe konferencje, warsztaty, instytuty; to także uformowanie licznego zastępu osób uprawiających tę niwę, czy to z ramienia i w interesie macierzystych instytucji – uczestników rynku, czy z własnego, prywatnego powołania. Reprezentują one znaczne kwalifikacje, spory potencjał intelektualny, oddanie sprawie. Ten „zastęp Lisa” jest wyjątkową wartością polskiego rynku. Zazdroszczą nam go liczne inne „wschodzące rynki”. Na kilku z nich Krzysztof Lis był postacią doskonale znaną, ogromnie szanowaną. Doradzał tam, pomagał, inspirował. Jego odejście jest stratą dla Polski i całej Nowej Europy. Lecz posiany przezeń plon już wschodzi.